poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Misja Zdrowa Afryka

Kochani Czytelnicy, niestety mam problem z dodawaniem zdjęć na bloga. Postaram się jednak mimo to zamieszczać wpisy, a póki co serdecznie wszystkich zapraszam na fanpage, na którym znajdziecie zarówno wszelkie aktualności, notki i zdjęcia :)
 https://www.facebook.com/MisjaZdrowaAfryka

niedziela, 27 lipca 2014

Czyżby do Afryki zbliżała się wiosna, dni coraz cieplejsze czasem wręcz gorące. I jak na tutejsza zimę przystało, bardzo sucho i wietrznie, co jest istną tragedią dla oczu tutejszej ludności, w tym dla mnie.

Ostatnio przychodzą liczne grupy pacjentów, drzwi gabinetu nie zamykają się. Do białej lekarki przekonują się także dorośli mieszkańcy wioski, przybywając coraz liczniej ze swoimi dolegliwościami. Oprócz typowych chorób wieku dziecięcego, wielu małych pacjentów choruje z powodu zaniedbań higienicznych oraz niedoborów żywieniowych i witaminowych. Do tego słaby dostęp do czystej wody, mieszkanie tuż obok stada zwierząt hodowlanymi przyczyniają się do ciągłych infekcji skórnych. Co drugi pacjent przychodzi z grzybicą, wielu z nich rozsianą i powikłaną nadkażeniami, niedającą się leczyć miejscowymi środkami i wymagającą leczenia ogólnego w postaci tabletek. Tych niestety nie mam wystarczająco dużo, na pewno nie dla wszystkich potrzebujących. I ciężko jest robić taką selekcje, który pacjent potrzebuje bardziej leków. Oprócz grzybicy ostatnio coraz częściej spotykam się ze nieciekawymi i przyznam szczerze dla mnie nieznanymi zmianami na łydkach moich pacjentów. Z tychże zmian tworzą się duże rany, które na skutek wszechobecnego tutaj brudu stają się zainfekowane i ropiejące. Nikt nie wie , co to jest, większość z tych ran próbował leczyć tutejszy szaman, bez efektu oczywiście. Biorę się więc za leczenie, przede wszystkim oczyszczam rany, zakładam opatrunki i w razie potrzeby aplikuję miejscowo leki przeciwinfekcyjne. Jest lepiej, ale wciąż przychodzą nowi pacjenci z tym samym problemem. Ci sami pacjenci otrzymują też ode mnie opatrunki, które dostałam w paczce od Fundacji Redemptoris Missio. W ostatnim czasie schodzi jednak ich tak dużo, że obawiam się, iż wkrótce zacznie mi ich brakować.

Niestety czasem też spotykam się z sytuacjami, gdzie mogę sama za dużo zrobić. Dzieci przychodzą z zębami nadającymi się wyłącznie do usunięcia, właściwie szczątkami zębów, które są źródłem siejących infekcji i bólu dla nich. Ja choćbym chciała nie mam odpowiednich narzędzi, by usunąć zepsute zęby i proszę pacjentów w miarę ich możliwości o udanie się do miasta. W szpitalu jest dentysta, który powinien im pomóc. Jeden problem, który słyszę, to brak środków finansowych na to, by dojechać do miasta, a inny to niezwykle długie oczekiwanie na przyjęcie przez dentystę w publicznym szpitalu. Większość obecnych tu dentystów jak i lekarzy przyjmuje w prywatnym sektorze służby zdrowia i żądają opłaty za wizytę i wszelkie zabiegi, na co większości moich pacjentów zwyczajnie nie stać.
Do tej pory usuwałam mleczaki i o dziwo, dzieci bardzo chętnie przychodzą, by usunąć swoje małe ruszające się ząbki. Bez narzędzi sprawa nie zawsze jest taka prosta, ale maluchy choć ich boli, zaciskają oczy, spod których płyną łzy, do których oczywiście później się nie przyznają, takich dzielnych pacjentów mam

Czasem też odwiedzają mnie pacjenci, sądząc, że im pomogę w takich sytuacjach jak przeprowadzenie operacji, nawet neurologicznych. Tutejsze kolejki do publicznej służby zdrowia są nieporównywalnie dłuższe od naszych polskich kolejek. Nawet w zagrażających życiu sytuacjach, na badania czy zabieg czeka się miesiącami i latami. Ludzie żyjąc w cierpieniach, wiedzą, że mogą nie doczekać wizyty u lekarza , a co dopiero operacji. I po zeszłorocznych doświadczeniach, wiem że faktycznie nie każdy doczekuje..
Wczoraj odwiedziła mnie kobieta z wioski, bardzo cierpiąca, z nadzieją, że będę mogła zoperować guza mózgu, na którego operacje czeka od ok. roku ( i jest to operacyjny guz ). Czuje się coraz gorzej i obawia się, że jak wielu innych ludzi może nie doczekać zabiegu.
Przykra jest ta nierzadko pojawiająca się bezradność.






A teraz trochę radosnego akcentu..

Największy skarb tutaj, dzieci, nie pozwalają odczuwać przygnębienia. Na wiosce zaczynają już rozpoznawać mnie i coraz częściej słyszę wołanie „dokta!” zamiast „Lehoua!” ( biała!). Choć to drugie wciąż jest bardzo częste

Dziś w kościele pewne nieznane mi maleństwo z wioski, bardzo zaciekawione moją osobą, postanowiło mnie poznać. Dziewczynka przysunęła się do mnie, przytuliła się i patrząc wielkimi oczami zapytała, jak się mam. I tak ta 5-letnia nieznajoma przytulała się do mnie całą msze, tańczyła ze mną w rytm wesołych pieśni i bębnów, po czym zasnęła mi na kolanach  :)



niedziela, 20 lipca 2014

Co słychać w afrykańskim gabinecie?



 Ostatnio wielka radość, bo doszła jedna paczka z Fundacji. Pełna leków, opatrunków i innych potrzebnych materiałów, które pakowałam wraz z innymi wolontariuszami przed wyjazdem. Tak więc teraz przynajmniej przez pewien czas nie muszę znów stanąć w obliczu sytuacji, kiedy zastanawiam się czy podać antybiotyk pacjentowi, który tego wymaga, bo zostało mi ostatnie opakowanie, a może wkrótce zjawi się pacjent, który będzie go bardziej potrzebował. Bóg jednak czuwa, bo ostatnio gdy zdecydowałam, że jednak to ostatnie opakowanie antybiotyku podam, na drugi dzień, przyszło powiadomienie, że paczka z Polski czeka na mnie na poczcie w mieście. 



Na najbliższe tygodnie plan robi się całkiem napięty, edukacja w zakresie higieny dla 500 dzieci z jednej szkoły i osobno dla dzieci niewidomych. Edukacja na tym się jednak nie kończy, młodzież od kl 7 do klasy 12 będzie miała przeprowadzonych kilka lekcji na temat dojrzewania płciowego, HIV I AIDS oraz innych chorób przenoszonych drogą płciową. Kolejny punkt to zajęcia z udzielania pierwszej pomocy medycznej również dla młodzieży oraz dla nauczycieli i opiekunów. W przyszłym tygodniu także spotkanie z rodzicami na temat chorób wieku dziecięcego, w  tym rozpoznawania objawów i postępowania.
Poranki będą zarezerwowane dla dzieci z wioski na fluoryzacje zębów, wieczorami natomiast będziemy szczotkować z użyciem fluoru ząbki niewidomych dzieci z Siloe.
Poranki to także obchód i wizyty uczniów szkoły Św Franciszka, popołudniami badanie dzieci niewidomych, a wieczory to obchód w internacie tychże dzieci. W tym wszystkim przyjmowanie jak dotychczas pacjentów w gabinecie. 

niedziela, 13 lipca 2014

Afrykańska zima

A w Afryce zima.

Ostatnie noce już nie są chłodne, są zimne. Zakładam ciepłe ubranie i wchodzę w śpiwór, tak, że wystaję mi tylko nos, na co zarzucam jeszcze kołdrę i jest znośnie. Dni też teraz nie są za ciepłe, więc niestety cienkie ściany mojego domku nie nagrzeją się w ciągu dnia, tak by oddać mi trochę ciepła nocą. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe i znów wrócą afrykańskie ciepłe, słoneczne dni.

Pierwsi przyjęci pacjenci i pierwsze wyzwania. Biorę do gabinetu pracowników Misji. Pierwsza pacjentka, glukoza na czczo ponad 450mg/dl ( przy normie na czczo do 100mg/dl, a od 126 mg/dl rozpoznaje się już cukrzycę). Kobieta skarży się na problemy ze wzrokiem, słabo gojące się rany oraz spadek masy ciała i uporczywe biegunki. Taki pacjent w Polsce miałby wykonany szereg badań i zostałby skonsultowany co najmniej przez okulistę i kardiologa. Moje pacjentce mogę zaoferować jedynie to, co mam w gabinecie, a wierzcie mi, że choć dla nas to „jedynie”, to tutaj jest dużo. Aby zbadać ją tak szczegółowo, jak robimy to w Polsce kobieta musiałaby sporo zapłacić, co oczywiście jest niemożliwe. Czekam na leki z Polski, w paczki spakowałam spore ilości metforminy i glimepirydu ( leki przeciwcukrzycowe). Jak tylko dotrą na miejsce wdrażam leczenie i spróbuję dalej pokierować kobietę, aby mogła kontynuować terapie w najbliższym punkcie medycznym. Póki co, nawadnianie i próba edukacji pacjentki co do właściwej diety, co nie jest proste, szczególnie tutaj..
I niestety to nie jedyna pacjentka z takim problemem..

Na wiosce różnie, z jednej strony widać radosnych, kolorowo ubranych ludzi i pełno radosnych dzieci. Taki widok sprawia, że na twarzy natychmiast wymalowuje się uśmiech. Niestety nie jest to kraina radości, oprócz ogromnej biedy, jaką cierpią mieszkańcy i chorób, głównie AIDS i gruźlicy, jest to miejsce pełne przemocy, głównie w stosunku do słabszych, czyli dzieci, młodych kobiet i tych w podeszłym wieku. Przecież już rok temu przyjeżdżając tutaj wiedziałam, co to za kraj, czego można się spodziewać. A jednak każda przykra sytuacja, o której słyszę, a słyszę często, uderza tak samo mocno.
Dzieci na wiosce pozwalają jednak zapomnieć o ciemnej stronie tego miejsca. Roześmiane, biegające boso wciąż wołają za mną i resztą „białych” z Misji „Lehoua” ( czyli „biali ludzie”) 



Czasem w Afryce nie ma prądu..



Czasem w Afryce nie ma prądu, właściwie to często nie ma prądu. Ostatnio każdego dnia ok. godz 18, czyli kiedy zapada zmrok wyłączany jest prąd. Misyjny agregat też odmawia posłuszeństwa i ostatecznie niemalże każdy wieczór spędzam przy świeczce. Nie zwalnia to jednak z przygotowania materiałów do gabinetu na następny dzień. Skończyły się gazy, potrzebne do przygotowania  opatrunków, czy odkażania, a paczki z Polski z opatrunkami jeszcze nie dotarły. W prawdzie mogłabym kupić takie w mieście, ale są inne ważniejsze wydatki dla pacjentó, a gazy można przygotować z rolki materiału. Powinno starczyć na najbliższy czas. :)

Spróbuj coś załatwić w Afryce, a nauczysz się cierpliwości



Z cyklu „spróbuj coś załatwić w Afryce”  doświadczenia z ubiegłoroczną wymianą waluty na południowoafrykańskie randy okazały się być tylko jednym z wielu przykładów wygórowanej formalizacji w Płd. Afryce.
Jadąc do miasta na zakupy, postanowiłam zaopatrzyć się w zestaw startowy do telefonu, by przez te ponad 2 miesiące posługiwać się afrykańskim numerem. Idę więc do punktu obsługi klienta południowoafrykańskiej sieci MTN:

-Dzień dobry, poproszę zestaw startowy.
- Poproszę dowód osobisty.
-Proszę- podaję kawałek plastiku, zdziwiona, że aby zakupić zwykły starter, który u nas sprzedaje się na stacjach benzynowych ,wymagają dowodu. Na to Pani ekspedientka biorąc mój dowód w śmiech.. Myślę ok, rozumiem, że zdjęcie kiepskie, robiłam je na szybko, ale to chyba nie powód by zaraz się tak otwarcie śmiać. Pani przerywając moje rozmyślania..
-To nie jest dowód osobisty.
-To jest dowód osobisty- odpowiadam.
-To nie jest dowód.
-To jest mój dowód osobisty z Polski, kraju z którego pochodzę. – Pani znów zaczęła się śmiać. A w sklepie wśród innych klientów słyszę wymianę między sobą tego magicznego słowa ”Poland? Poland?” Po czym jeden z klientów zaciekawiony pyta mnie, aby się upewnić.
-Jesteś z Polski?
-Tak – odpowiadam już trochę zmieszana. Na co Pani ekspedientka prosi mnie o okazanie paszportu.
-Nie mam przy sobie paszportu – jadąc do miasta na zwykłe zakupy nie sądziłam, że będzie mi potrzebny paszport. Pani patrzy na mnie podejrzliwie, woła resztę załogi sklepu i wszyscy zaczynają główkować jak sprzedać starter do telefonu kobiecie z egzotycznego kraju, z dziwnym dowodem, która w dodatku nie ma przy sobie paszportu. Ostatecznie zdecydowali, że nie sprzedadzą. No cóż, więc kolejne podejście podczas następnego wyjazdu do miasta. Czy Pani ekspedientka wyśmieje tym razem i mój paszport ( a tam zdjęcie jeszcze gorsze, więc pewnie tak)? Czy zgodzą mi się sprzedać starter do telefonu jeśli okażę im tylko dowód i paszport? Ciąg dalszy historii już wkrótce. Zostańcie z nami J

P.S. Próbowałam być sprytna i przypomniało mi się, że rok temu w sklepiku na wiosce oferowano mi właśnie taki zestaw startowy. Udałam się więc z Tobiaszem i Adelą ( wolontariuszami z Polski, którzy pracują jako nauczyciele i opiekunowie niewidomych na Misji) na wioskę i zapytałam, czy czasem nie posiadają jeszcze takiego startera. Jeśli myślicie, że w sklepiku na afrykańskiej wiosce można dostać tylko pomarańcze, awokado i pieczywo to się mylicie. Sprzedawca- Etiopczyk pokazał mi zestaw startowy MTN i nie wymagał okazania dowodu i paszportu! No więc biorę zestaw startowy, za który w dodatku nie muszę nic płacić i doładowanie do telefonu. Sprzedawca jeszcze tylko na odchodne kazał po uruchomieniu zadzwonić pod pewien numer, gdzie wskażą mi , co dalej robić, żeby aktywować numer. No więc po powrocie uruchamiam , dzwonię po ten magiczny numer i słyszę : „Udaj się do najbliższego punktu obsługi MTN wraz ze swoim dowodem osobistym..”. Aha, więc jednak nie byłam sprytna.

„The pain’s gone, ..




..because Aneta has come.” Tak mnie przywitały kolorowo ubrane kobiety na Misji. Nie wiem, co 

będę robić przez te ponad 2 miesiące, skoro the pain’s gone ;) Dzieci jeszcze nie wróciły z ferii, więc na Misji cicho, tak inaczej. W powietrzu słychać tylko Afrykę, dźwięki przyrody i od czasu do czasu niezrozumiałe dla mnie rozmowy w sePedi poprzeplatane ze znanymi mi już radosnymi pozdrowieniami w tymże języku. Wieczorem dźwięk Afryki jest jeszcze głośniejszy, w powietrzu czuć charakterystyczny tutaj dla pory zimowej zapach palonej trawy, a z wioski dobiegają skoczne rytmy afrykańskiej muzyki. Ahh.. więc faktycznie znów jestem w Afryce.

Nim dzieci powrócą z ferii, zajmę się dorosłymi mieszkańcami Misji i pracownikami. Pocztą pantoflową rozgłaszane są wieści także wśród mieszkańców wioski, że na Misje przyjechał lekarz i drzwi otartego rok temu gabinetu medycznego znów są otwarte. Cały sprzęt i leki dotarły w całości, wkrótce powinny być także paczki wysłane z Polski. Pracę czas zacząć! :)

A pierwsze dni na Misji..
Choć dotarłam na miejsce późnym wieczorem i zmęczenie dawało o sobie znać już od długiego czasu, postanowiłam, że nie położę się spać, dopóki nie usunę wszystkich pająków i innych stworzeń, które postanowiły zamieszkać ze mną ( dla tych, którzy nie śledzili bloga rok temu, pająki są duże i bardzo duże, wielkości ręki i większe). Wieści z Misji o ugryzieniach pająków w trakcie snu ostatecznie sprawiły, że mimo ogromnej ochoty upragnionego snu wpierw trzeba było  rozprawić się z tymi nieproszonymi gośćmi. Po sprawdzeniu każdego zakamarka, pewna, że już jestem sama w moim afrykańskim domku, położyłam się spać. Owinięcie się śpiworem okazało się dobrym rozwiązaniem, szczególnie gdy rano na moim łóżku leżał pode mną nieżywy już ,całkiem przyzwoity pająk.  Może wydawać się Wam to dziwne, że w Afryce przecież tyle wrażeń, a ja tak dużo miejsca w swoim wpisie poświęcam pająkom. Niestety ale należę do tych osób, które wiele zniosą, ale trudno radzą sobie w towarzystwie tych „uroczych stawonogów” i niestety doświadczenia i bliskie spotkania z nimi rok temu wcale nie sprawiły, że radzę sobie z tym lepiej ;)

Dni są słoneczne, ciepłe, noce chłodne, ale mają coś innego w zanadrzu. Południowe niebo wygląda jakby ktoś rozsypał na nim błyszczące konfetti. Gwiazdy choć gęsto ułożone, dostrzegłam wśród nich znaną już konstelacje- Krzyż Południa, natomiast Droga Mleczna świeci tak jasno, że oświetla ciemny afrykański busz. I ten księżyc, który zaskoczył mnie pierwszego dnia rok temu,  w przeciwieństwie do naszego stojącego rogala, ten leży poziomo, odpoczywając na niebie wśród gwiazd.
Czy coś zmieniło się przez ten prawie rok. Zmieniło. Były też wieści przykre, ale to może innym razem..
Więcej wieści z Misji i gabinetu wkrótce.