PIATEK
Thobela, w języku Sepedi znaczy dzień dobry. Thobela, le kai , rehona ( dzień dobry, jak
się masz, dobrze) to podstawa, bez której
nie powinniśmy wychodzić do tutejszych ludzi.
Piątek wieczór, początek weekendu, zza okna
dobiega afrykańska muzyka z wioski, dziś zapewne obok cotygodniowej imprezy,
kontynuacja świętowania urodzin Nelsona Mandeli. Wczoraj na Jego cześć
odśpiewano południowoafrykański hymn i
kilka pieśni, wieczorem słychać było okrzyki „ Mandela! Madiba!”.
Hymn śpiewany jest jednocześnie w 5 językach:
Xhosa, Zulu, Sotho, Afrikans i Angielskim, taki znak pojednania. Podobnie mnogość
kolorów flagi RPA ma symbolizować
jedność wielu południowoafrykańskich
kultur.
Obchody urodzin Mandeli trwają 7 dni, jest to tzw.
„Tydzień Mandeli”, podczas którego różne organizacje wychodzą z inicjatywą
pomocy innym i tak do Siloe w czwartek przyjeżdża pani minister od spraw
gospodarki wodno-przestrzennej wraz z ludźmi, którzy odnowią kilka budynków w ośrodku.
Największą jednak atrakcją będą odwiedziny królowej wioski. Jako, że ośrodek
położony jest na terenie tutejszej wioski, to pani minister wpierw zagościć
musi u królowej, po czym ta dopiero może przyprowadzić panią minister do Siloe.
Królowa jak dotąd jeszcze nie pokazała się w ośrodku, więc mamy chyba
szczęście, że trafiło akurat na nasz pobyt ;)
Pracy okazało się więcej niż przypuszczaliśmy.
W gabinecie przyjmujemy od 8 do 17: 00 z
przerwą na obiad, a wieczory są na uzupełnianie dokumentacji medycznej, którą
tutaj tworzymy dla każdego dziecka. Z początku było ciężko, dzieci się nas
bały, a te starsze niechętnie do nas przychodziły zastanawiając się po co im
opieka medyczna, skoro całe życie dawały sobie radę bez tego. Niestety ten brak
opieki medycznej i brak świadomości co do podstawowych zasad higieny przyczynia
się do powstawania różnorakich nieprawidłowości, które wykrywamy u co najmniej
80% pacjentów. Najczęściej jest to słaby czasem wręcz fatalny wzrok i to
nie tylko u dzieci z Siloe, które już zostały przyjęte do ośrodka jako niewidome
lub z upośledzonym widzeniem, poza tym rozległa grzybica skóry ,kiepski stan
uzębienia, dolegliwości pokarmowe i wiele innych. Większość dolegliwości wynika
z zaniedbań higienicznych.
Nasi mali pacjenci z "zerowki" w poczekalni.
Niesamowite, jaka zmiana następuje wśród
naszych pacjentów, kiedy przekroczą próg gabinetu Dzieci w poczekalni są
roześmiane, zaczepiają i szaleją, natomiast po wejściu przerażenie chyba wzbudza
niemal sterylna biel ścian, unoszący się w powietrzu zapach chlorheksydyny i
dwóch białych w jeszcze bielszych fartuchach.
Grzeczne, posłuszne, milczące, wręcz przerażone, a zaraz po wyjściu znów
małe diabły ;) Znów stają się odważne i równie odważnie podśmiechują się z nas,
a najbardziej ich śmieszy ten nasz dziwny kolor skóry. Niektóre łapią mnie za
rękę, przyglądają się i dotykają, by sprawdzić czy aby ta białą skóra jest tak
samo gładka i ciepła. Dzieci z Siloe są nieco bardziej oswojone z białą skórą
niż te ze szkoły Vrederust, oprócz tego, że na co dzień widują białe siostry to
w dodatku wśród nich jest sporo albinosów. Co ciekawe w dziewczynkach z Siloe
zdziwienie wzbudzały moje włosy. Któregoś razu, gdy kucnęłam przed jedną z nich
i ta dotknęła moich włosów w kilka sekund utworzył się już wianuszek
dziewczynek, które teraz stojąc nade mną miały wreszcie okazję zbadać moje
włosy. Dotykały i wymieniały między sobą komentarze pełne zdziwienia w języku
Sepedi. W końcu rozpuściłam włosy, po czym usłyszałam głosy zdumienia, śmiech i
jeszcze większe zaskoczenie. Tym razem dziewczynki pokusiły się nawet o kilka
angielskich komentarzy w stylu „so soft” „so fresh”, hmm biorąc pod uwagę moje
dbanie o włosy tutaj w Afryce, nie do końca się z nimi zgadzałam ;) Dziewczynki
stały tak dłuższy czas nade mną, każda
gładziła mnie po włosach, trochę mniej przyjemnie zrobiło się, gdy postanowiły
mi robić fryzury i jak na afrykańskie
kobiety przystało mocno naciągały moje
włosy do koków i innych cudactw ;)
Jako, że bez wątpienia to właśnie dzieci
uważam za największy skarb Afryki, to wparowałam do nich z aparatem, by
upamiętnić każdą roześmianą twarz. One zaś chętnie pozowały do zdjęć, a jeszcze
większą radość sprawiało im oglądanie siebie na wyświetlaczu aparatu. W końcu
postanowiłam dać jednej z nich aparat, na początek wybrałam tą która wydawała
się mieć jeszcze w stosunkowo dobry wzrok w porównaniu do reszty, zawiesiłam na
szyi, wytłumaczyłam co i jak no i zaczęło się. Każda chciała spróbować, każda
chciała stanąć do zdjęcia sama, z koleżanką, z grupą, ze mną. Również te
słabiej widzące postanowiły zawalczyć o swoją kolejkę do aparatu. Na koniec pytały
„Sista, Sista, when will you bring photos?”. Odpowiedź, że mogę im pokazać na komputerze chyba ich nie
zadowoliła, więc cóż trzeba wybrać się do miasta i poszukać czegoś w rodzaju
punktu wywoływania zdjęć ;)
W odniesieniu do poprzedniego wpisu muszę
wspomnieć o tutejszych inicjacjach, czyli „obozach” w górach dla chłopców. Co
roku organizowane są miesięczne wyprawy dla młodych chłopców w trakcie tutejszej zimy. Kraj w porównaniu
do reszty Afryki jest dość cywilizowany ( choć w wielu kwestiach mentalność
jest typowo afrykańska), stąd stara się organizować inicjacje z jako takim
standardem. Niestety wciąż jest wiele nielegalnych wypraw. Chłopców pozbywa się
ubrań i przewiązuje jedynie przepaską, pożywieniem jest jedynie to, co zdobędą
podczas polowania. Śpią pod gołym niebem, będąc jedynie w przepasce, temperatura nocą potrafi sięgać 0 stopni. Co roku z tego powodu ginie kilkadziesiąt
młodych chłopców. Zwieńczeniem wyprawy jest obrzezanie, często jeden nóż dla
wszystkich chłopców, nie muszę chyba dodawać co to oznacza przy tak wysokim
wskaźniku zakażeń HIV tutaj. Często są to dzieci, wiek uczestników to 11-16
lat. Okazało się, że jeden z naszych pacjentów jest świeżo po inicjacji. Świeża
rana po obrzezaniu, infekcja, gorączka, dziecko w wieku 9 lat. Niektórzy mówią, że chłopcom podaje się środki
psychoaktywne, co pozwala im przetrwać
ten miesiąc w niskiej temperaturze, z
małą ilością snu, inni mówią, że są pozbawiani wody. William - jeden z
pracowników ośrodka, który swego czasu brał udział w inicjacji opowiadał, że
jest to miesiąc praktycznie bez snu. Całą noc tańczą przy ognisku, żeby
rozgrzać się i być stale uważnym, by nie zostać zaatakowanym przez dzikie
zwierzę. Wierzyć czy nie? William wyznaje zasadę , że w życiu liczy się tylko
siła, mówi, że to jest najwyższy cel południowoafrykańskich mężczyzn. Fakt, że
chłopcy umierają w górach jest wg niego wolą Bożą, najważniejsze, że pozostali
nabywają niesamowitej siły i odwagi. Po całym miesiącu chłopcy wracają pełni
agresji, mówi się, że trzeba ich wtedy unikać jak ognia, mogą zaatakować
każdego, szczególnie chętnie białego. Dla
mnie jest to kolejne potwierdzenie na to, co mi już na początku pobytu tutaj
powiedziano, że życie ludzkie ma niewielką wartość w RPA, a przynajmniej
zdecydowanie mniejszą niż w krajach europejskich , druga sprawa to napędzanie agresji i przemocy,
która tutaj jest na porządku dziennym. Po krótkiej dyskusji z Williamem
uznałam, że to nie ma najmniejszego sensu, on nie wierzy w moje przekonanie o
tym, że życie ludzkie jest najwyższa wartością, a ja w jego, że to siła jest
najważniejsza, takie o różnice kulturowe...