czwartek, 22 sierpnia 2013

Nasi mali pacjenci

Godzina 19:30,  od godziny jest już zupełnie ciemno. Dzień się jednak wydłuża, w końcu zbliża się wiosna, temperatura w ciągu dnia sięga 25 stopi, pełne słońce i do spania wystarcza jedna cienka kołdra. Roibos z mlekiem i maczane w nim popularne tutaj Rusks. Z komputera muzyka…  etiopska, płytę pożyczyłam od sklepikarza z wioski, który pochodzi z Etiopii ( tutaj pozdrowienia dla naszych położnych z Etiopii -Eweliny i Marty ;) ).

Sinetembe to 7-letnia dziewczynka, którą rodzice w tym roku przyprowadzili do misji Siloe. Dziecko urodziło się bez gałek ocznych, w momencie gdy przyjęto ją do Siloe nie potrafiła jeszcze chodzić i bała się dotyku przez każdą obcą osobę. Jedna z sióstr zajęła się małą, zdobyła jej zaufanie i rozpoczęła naukę chodzenia. Obecnie jest to jedno z najbardziej radosnych dzieci tutaj. Pełna motywacji, mimo, że wciąż się kołysze i przewraca podczas stawiania swoich pierwszych kroków bez zastanowienia podnosi się i próbuje spacerować dalej. Z początku, gdy ją poznaliśmy, podejrzewaliśmy, że przyczyną problemów z chodzeniem są zaburzenia neurologiczne, być może dystrofia mięśniowa czy zaburzenia związane z układem kostno-stawowym, szybko jednak nas uświadomiono, że przez 7 lat nikt nie nauczył niewidomej dziewczynki chodzić.



Kolejna grupka maluchów z Siloe czeka w kolejce do badania. Podchodzę do 10-letniej Jane. Mała całkowicie niewidoma przybliża się do mnie powoli, dzieje się coś dziwnego, po chwili się orientuje, że mała mnie po prostu obwąchuje. Po chwili do Jane podchodzi pani Bambo, pielęgniarka, dziewczynka jej nie poznaje, więc p. Bambo przystawia jej swoją dłoń do powąchania, tak dziecko poznaje ludzi… Dziewczynka nie daje się zbadać, nie pozwala się nawet dotknąć. Łapie w ręce wszystko co ma pod ręką, zabiera mi stetoskop i próbuje go ugryźć… Jane urodziła się z wieloma wadami wrodzonymi, jednym z problemów jest głębokie upośledzenie umysłowe. Po chwili dostaje informacje, dziewczynka jest z kazirodczego „związku”, matka została zgwałcona przez własnego ojca. Rodzina wyrzekła się córki, która po przebytej tragedii odrzuca swoje dziecko- Jane.. Biorę głęboki oddech, zamykam oczy na moment, próbuje nie słuchać dalszych informacji, informacji o tym, że dzieci, których dotyka tragedia w domu, przemoc, molestowanie jest tutaj więcej. Otwieram oczy, biorę małą do siebie, próbuje złapać kontakt, mimo wielkich starań skutki są marne, Jane wypowiada pojedyncze słowa, które nijak się mają do sytuacji. Mimo wszystko udało mi się osłuchać, zbadać brzuszek, zmierzyć i zważyć, 10-letnia dziewczynka waży zaledwie 18 kg.

16-letni chłopiec przychodzi do zbadania, zdejmuje koszulkę, a ja biorę się za osłuchiwanie, zatrzymuje wzrok na plecach, na ogromnych bliznach, wyglądających jak po biczowaniu, pytam:
-Co to jest na Twoich plecach?
-To tradycja.
-Inicjacja ?  (obozy dla młodych chłopców, mających uczynić z nich mężczyzn)
-Tak.
-Czy wszyscy uczestnicy inicjacji są bici?
-To nasza tradycja.
-…

Ktoś puka do drzwi gabinetu, zajęci ropiejącymi ranami jednego z pacjentów, każemy czekać. Pukanie jednak nie ustępuje, więc podchodzę do drzwi, otwieram i widzę grupę dzieci otaczających kogoś leżącego na ziemi. Chłopiec ma napad padaczkowy, odganiamy tłum i po napadzie zabieramy go do siebie. To Given z 5 klasy, odpoczywa, jest senny, po chwili kolejny napad i następny… Podajemy lek na przerwanie napadów, prosimy wezwać rodziców. Przyjeżdża mama, mówi, że chłopiec dostaje podobnych napadów od 5 lat, czasem nawet codziennie. Jesteśmy w szoku, prosimy mamę, by natychmiast zabrała chłopca do szpitala, tłumaczymy, że wymaga leczenie, mama tylko przytakuje, ale mamy wrażenie, że puszcza nasze słowa mimo uszu. Kolejny raz załamujemy ręce.. Givena jednak już drugi dzień nie ma w szkole, mamy cichą nadzieje, że mama jednak potraktowała nasze słowa poważnie.

W tym tygodniu zaczynamy badać dzieci z 4  klasy. Przychodzi chłopiec, po zważeniu, zmierzeniu i zebraniu kilku podstawowych informacji, zabieram się do osłuchiwania i badania brzucha. Wzrok utkwił mi na środku brzucha, widzę blizny odchodzące promieniście od pępka, co wygląda niczym promienie słońca. Widziałam już podobne blizny u dzieci, były mało wyraźne i raczej nie ułożone tak regularnie, jak w tym przypadku. Pytam:
-Co to jest?
-Byłem chory.
-Ktoś Ci to zrobił?
-Tak.
-Sangoma? ( tutejszy szaman)
-Tak.
-Co to była za choroba?
-Miałem biegunkę.
Jak się później dowiedziałam, nacięcia pozwalają wydobyć się, temu, co zatruwa organizm i powoduje biegunkę.
 Osłuchuje następnego pacjenta, widzę podobne blizny tym razem na klatce piersiowej, więc i w tym przypadku ośmielam się zapytać:
-Co to jest?
-Wymiotowałem, więc mnie leczyli.
Nie pytam już, kto to zrobił, bo doskonale znam odpowiedź. Po chwili zabieram się za osłuchiwanie płuc tego samego chłopca, widzę te same blizny na plecach, sama już sobie odtwarzam tok myślenia Sangomy, który w ten sposób leczy wymioty.

Przychodzi dziewczynka z 6 klasy,  od miesiąca biegunka i bóle brzucha. Pacjentka dobrze mówi po angielsku, więc zbieram dokładny wywiad. Dziewczynka twierdzi, że biegunka to nic złego, rodzice zawsze jej powtarzali, że gdy dziecko rośnie, to organizm w jakiś sposób musi wydalić toksyny produkowane podczas procesu wzrastania. No tak, teraz rozumiem postępowanie Sangomy, który ratuje od biegunki nacinając brzuch, dając w ten sposób inną drogę wydobycia się szkodliwych substancji..
Przekonuje dziewczynkę, że biegunka nie jest niczym normalnym, podaje leki, nawadniam i zapraszam wkrótce na badanie mikroskopowe w kierunku pasożytów.





Każdego dnia dowiaduje się o zaskakujących wierzeniach tubylców.
Już od początku zwróciły nasza uwagę sznurki, którymi przewiązane są dzieci, co widać gdy rozbieramy maluchy do badania. Zapytałam jednej z miejscowych kobiet, czemu mają służyć te gadżety, odpowiedź, taka jakiej się spodziewałam- ochrona przed złem i nieszczęśliwymi wypadkami.
Taką samą funkcję ma spełniać różaniec zawieszony na szyi, który spotykamy również u wielu dzieci i nastolatków i to bez względu na to, jakiego są wyznania. Katolików w RPA jest niewielu, ale nawet i oni przywiązani są na tyle silnie do magii i tradycyjnych wierzeń, że po niedzielnej mszy wybierają się do Sangomy, a każde z ich dzieci nosi sznurek, by chronić przed złymi duchami.

Znane okrągłe afrykańskie chatki też nie bez powodu są okrągłe. Mimo, że w południowoafrykańskich wioskach takich się już nie buduje, to w tych wybudowanych niegdyś i stojących do dziś ludzie wciąż mieszkają, a i czują się bardziej bezpieczni, gdyż w okrągłym domku kąta nie uraczą, a w kącie czają się złe duchy. Według wierzeń mieszkańców Południowej Afryki te same duchy potrafią dostać się do domu przez otwarte okna o zmroku, dlatego też po zachodzie słońca zamykane są okna i zasłaniane zasłony. Moja pierwsza myśl na temat pozamykanych szczelnie okien o zmroku szła w stronę ochrony przed napastnikami, których nie brakuje w RPA, jakże mnie ta Afryka jednak zaskakuje…


A góry wciaz plona...




środa, 14 sierpnia 2013

“Opatrunek na ratunek” dotarl nawet do Siloe.

W momencie, gdy zaczelo brakowac nam materialow w gabinecie dotarly do nas 3 ogromne paczki z Polski od Fundacji “Redemptoris Missio”. Dzieki akcji “Opatrunek na ratunek” otrzymalismy zapas srodkow opatrunkowych, w tym bandazy, srodkow odkazajacych, prostych narzedzi medycznych, nici chirurgicznych, rekawiczek jednorazowych i wiele wiele innego potrzebnego do pracy tutaj sprzetu. Fundacji wszystkim uczestnikom akcji serdecznie dziekujemy!




Chlopiec, ktory pomaga mi zalozyc opatrunek zapytal sie dlaczego wyrzucam stary brudny bandaz. Powiedzial, ze przeciez moj pacjent moze go dla mnie wyprac, a jesli nie to on go wypierze. Wytlumaczyl, ze taki bandaz moze posluzyc komus innemu, po czym poprosil, bym wyjela z kosza na smieci brudny bandaz, a on wypierze go i jutro mi przyniesie...

sobota, 10 sierpnia 2013

 Surprise ( dziewczynka z przodu) ma 7 lat i co dzień przychodzi do nas na zakraplanie oczu. Nasz mały krasnal jest przykładem na to, że mycie rąk po toalecie może wejść w nawyk nawet wśród afrykańskich dzieci.  Surprise będąc u nas za każdym razem korzysta z toalety,  a mamy taką zasadę, że nie wypuszczamy żadnego dziecka bez umycia rąk. Niektórym trzeba pokazać, bo nie do końca wiedzą co zrobić gdy podsuwamy im ręce pod bieżącą wodę i podajemy mydło. Czasem widzę zakłopotane dzieci przed gabinetem z pianą na dłoniach, które próbują ją usunąć jeszcze bardziej trąc ręce. Wtedy kolejne szkolenie:

Bana! ( w Sepedi dzieci)  Water, soap, water. – i pokazuje to na kran z bieżącą wodą to na mydło, na co one chórem powtarzają water, soap, water i mają wielką radość z wspólnego mycia rąk ;)
Zwyczajem już jest, że Surprise pierwsze co robi przychodząc do nas, to idzie do toalety, po czym po zrobieniu swojego uchyla drzwi i woła  mnie i mówiąc coś w Sepedi, teraz już wiem, że chodzi o mycie rąk, które mam wrażenie bardzo jej się spodobało. Dzieci chodzą do toalety  hurtowo. Jedno przybiega do mnie i mówi coś w Sepedi, najczęściej pyta o toaletę lub o coś do picia, gdy mówię, że nie rozumiem, on powtarza znów coś w Sepedi, używając tym razem kluczowego słowa „toilet”. Wtedy cała grupa nagle biegnie do jednej toalety. Na terenie szkoły są toalety postawione na dworze, wprawdzie między każdą jest postawiona ścinka , są również drzwi, ale dzieci uważają je za zbędne. Podobnie idąc przez wioskę nierzadkim widokiem jest dziecko, które nie szuka krzaczka, by zanim załatwić swoja potrzebę, wystarczy zwyczajny kawałek ziemi,  dlatego też bardzo się mi dziwią, gdy każe im wchodzić osobno i większość w dodatku cofam do umycia rąk.  Jaki tego będzie odległy skutek, tego już pewnie się nie dowiemy, dzieci w każdym razie polubiły zabawę w mycie rąk ;)
Surprise jest angielskim odpowiednikiem oryginalnego imienia afrykańskiego, dzieci mają co najmniej dwa imiona, afrykańskie i angielskie. Każde imię oczywiście musi mieć znaczenie. Dość powszechne jest tutaj imię Niespodzianka ;) ale też częste są takie jak Obietnica, Nadzieja, Szczęście, Wolność, a nawet Warzywo i Słoń.. Ludzie się pytają, jakie znaczenie ma moje imię,  odpowiadam, że Aneta w moim języku znaczy tylko imię i nic więcej, na co oni okazują mi wyraz wielkiego współczucia, że rodzice nadali mi imię bez znaczenia..



Ostatnio przyszła do mnie pacjentka  ze zmianą skórną na czole, mówiąc, że coś dziwnego się dzieje. Wyglądało to na zmiany skórne w przebiegu półpaśca, ale że nie przechodziła nigdy ospy wietrznej, po której to właśnie może wystąpić półpasiec rzeczywiście wydało mi się to dziwne. Ona jednak miała co innego na myśli, przyszła do mnie ponieważ, pojawiła się jej zmiana skórna na czole, a w domu nikt nie jest w ciąży, więc coś musi być nie tak! Tak więc chorobą nie są pęcherzyki na czole, ale pęcherzyki nie w powiązaniu z ciążą :)  Wciąż zastanawiam się, jak łączą zmiany skórne na czole z ciążą w rodzinie.   
Tutaj raczej nie słyszy się o czarownikach czy szamanach, o jakich czytamy w powieściach o dzikiej Afryce,  ale każdy szanujący się afrykański naród musi mieć w swojej kulturze choć namiastkę czarów. Tutaj powszechnym „zawodem” jest Sangoma, czyli ktoś kto uważa się za uzdrowiciela, który swoje nadprzyrodzone siły zdobywa dzięki kontaktowaniu się z przodkami. Zdecydowana większość ludzi z wiosek nim zdecyduje się na wizytę u lekarza wpierw wybiera się do Sangomy czy innego czarownika, działającego w sposób mniej legalny. Tak, tak Sangoma to nie ot sobie zwykły szaman, ale terapeuta z certyfikatem uzdrowiciela!  Pomysły Sangomy na uzdrawianie bywają zadziwiające, a co gorsza wiele z tych sposobów jest szkodliwa dla pacjentów. Znanym sposobem Sangomy na dolegliwości pokarmowe jest przeczyszczenie układu pokarmowego za pomocą wlewki doodbytniczej, do której stosują silny środek do mycia podłóg. No skoro dobrze czyści podłogi to czemu miałby nie wyczyścić równie dobrze jelita..  Chyba nie muszę dodawać, jak często kończy się taka terapia..
Zdrowie wartość najwyższa, ale co innego dostarczy tyle satysfakcji jak zemsta na sąsiedzie, dlatego też Sangoma rozszerza swoją działalność o rzucanie złych czarów  na prośbę klienta (pacjenta?). I tak np. można zażyczyć sobie, żeby w rodzinie wroga wystąpiła choroba albo został spalony dom . Niektórzy twierdzą, że nie można wybierać sposobu zemsty, to już ustala Sangoma po skonsultowaniu się z przodkami. Ot taki uzdrowiciel dorabiający po godzinach.

Sobotni wieczór i noc mieliśmy okazję spędzić na afrykańskim szpitalnym oddziale ratunkowym. Wrażenia  niezapomniane, aczkolwiek nienależące   do tych najprzyjemniejszych. Wystarczyło 8 godzin czekania aby dowiedzieć się z jakimi przypadkami musza uporać się lekarze tutejszego oddziału ratunkowego. Ok. 90% to urazy, głównie rany kłute klatki piersiowej i brzucha. Wyposażenie , a przede wszystkim czystość pozostawiała sporo do życzenia, ale cóż  to sprawa nie tak wielkiej wagi, bo w poczekalni wisi ogromny  wypasiony telewizor. Może wydać się to absurdem, ale jakby tak pomyśleć, że zarówno pacjenci jak i rodzina czekać muszą niezliczone ilości godzin, to telewizor chociaż  jest  w stanie uspokoić i wyciszyć raczej agresywną osobowość mieszkańców południowej Afryki. Rodziny pacjentów nieco bardziej doświadczeni niż my jeżeli chodzi o wydolność południowoafrykańskiej służby zdrowia przychodzą do szpitala wyposażeni w koce i tak o to spędzają cały wieczór i noc w poczekalni. Ja za wszelką cenę starałam się nie zasnąć, ale po 8 godzinach czekania, ok. 2 w nocy nie przeszkadzał mi już ani brud ani zapach, po prostu przysnęłam na ławce, po czym obudził mnie  pewien mężczyzna mówiący coś do mnie w niezrozumiałym dla mnie języku. Po chwili zorientowałam się, że mówi  Afrikaans, no tak, każdy biały w RPA brany jest za Afrykanera. Mężczyzna zorientował się, że go nie rozumiem, więc zaczął swoją opowieść od nowa tym razem w języku angielskim. Pacjent z nożem w klatce, którego widzieliśmy kilka godzin wcześniej okazał się jego kolegą, więc ów mężczyzna postanowił nam opowiedzieć, jak to zwykła sprzeczka doprowadziła do wbijania noży w klatkę. Kto tam używa pięści skoro większość nosi noże i broń.
Już na początku zorientowaliśmy się jakiego personelu w południowoafrykańskich szpitalach zatrudnia się najwięcej. Oczywiście jest to ochrona. Jeden korytarz- jeden ochroniarz, wjazd do szpitala wielu ochroniarzy, w tym sprawdzanie samochodu, plecaków itp. RPA…
A zaczęło się tak, że dwójka dziewczyn z misji postanowiła walczyć o chłopaka. Tak, tak dziewczyny biją się o chłopaka i nikogo ten fakt nie dziwi. Wiadomo też, że ów mężczyzna wybierze tę silniejszą, takie prawa natury.. Bójka skończyła się upadkiem,  urazem głowy jednej, utratą przytomności na pewien czas i na szczęście co się okazało później tylko wielkim strachem. 

Wiadomość o pomocy medycznej w Siloe rozpowszechniła się już na całą wioskę Togwhaneh. Pacjenci przychodzą z różnymi dolegliwościami, nie mają dostępu do opieki medycznej na co dzień. Lekarz co pewien czas przyjeżdża do wioski i za każdą wizytę pobiera opłatę. Bezrobocie w Limpopo jest najwyższe w całej południowej Afryce,  zdecydowana większość ludzi mieszka na wsi,  a tam sytuacja z pracą wygląda tragicznie. Ludzie próbują szukać różnej formy zarobku, to sprzedając przy drogach owoce, trzcinę cukrową, miotły i różne inne produkty, których przeznaczenia jestem bardzo ciekawa. Sprzedaje się wszystko i wszędzie, stojąc w korkach czy czekając na przejazd na drodze o ruchu wahadłowym. Spotykamy więc idących w gęsiego sprzedawców i tak można kupić pomarańcze, orzechy, awokado, jajka i znów inne produkty, których jestem bardzo ciekawa.  Inni prowadzą maleńkie sklepiki lub szukają bogatszych mieszkańców, u których mogliby posprzątać zająć się dziećmi czy pracować w ogrodzie. Wiadome jest, że biały człowiek dla tutejszych równa się bogaty człowiek, więc podczas krótkiej pogawędki z tubylcami na wiosce niejednokrotnie proszono nas o prace, może posprzątać dom, może coś naprawić. Któregoś razu ktoś nas uczył podstawowych zwrotów w Sepedi, pośród dzień dobry, jak się masz, dziękuję itp.  istniało inne ważne sformułowanie „daj mi pracę”.  Tak wysokie bezrobocie sprzyja powszechnej tutaj przestępczości. Skrupułów nie ma, okradają również misje. Kiedy przyjechaliśmy kilka pierwszych dni musieliśmy zadowolić się przynoszoną w wiadrach deszczówką ze zbiorników, ponieważ ukradli pompę należącą do misji. Po zakupie nowej pompy siostry postanowiły wprowadzić kolejne zabezpieczenia, w postaci wysokiego ogrodzenia z drutu kolczastego pod prądem, silnego światła nocą i przechadzki strażnika co godzinę w miejsce, gdzie pompa pracuje. To  jednak nie odstraszyło złodziei, którzy już przygotowali sobie materac rzucony na ogrodzenie, zaledwie kilka dni po zainstalowaniu nowej pompy. Ostatniej nocy było kolejne włamanie, tym razem do sali informatycznej w szkole, skończyło się tylko wielkim hałasem, włamywacze chyba sądzili, że natkną się na nowoczesny, przenośny sprzęt, a nie wielkie komputery zamocowane niemalże na stałe, których przez wysokie ogrodzenie zakończone drutem kolczastym nie przerzucą tak łatwo.




A wczoraj święto, Dzień Kobiet w RPA, który uwaga, jest wolnym dniem od pracy! ;)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Góry płoną

W Limpopo susza daje się we znaki. Deszczu ni kropli, a słońce w ciągu dnia silne, niebo przeważnie bezchmurne. Coraz częściej zauważamy unoszący się z gór dym, który z początku odebraliśmy jako skutek powszechnego tutaj zimą wypalania traw.

Któregoś dnia wieczorem wzrok utkwił mi na dziwnym zjawisku na niebie. Widok tańczących płomieni nocą pochodził z gór i jak się okazało nie jest wynikiem wypalania trwa, ale samozapłonu jednego z tutejszych gatunków krzewu. 

U nas praca wre, czasem jest ciężko, szczególnie gdy mamy do czynienia z sytuacjami, kiedy dzieci wymagają szerszej diagnostyki, a tutaj w Limpopo niełatwo jest to zorganizować, mimo wszystko Siostra wysłuchuje naszych krótkich sprawozdań i probuje  nam pomoc. Ostatnio poznaliśmy pewnego doktora z Polski, który mieszka i pracuje w RPA już blisko 30 lat. Uświadomił nas, jak wygląda dostęp do specjalistów tutaj w Limpopo, prowincji wielkości województwa Mazowieckiego. Ok 4-6 pediatrów, 12 chirurgów, 2 ortopedów, 1 neurochirurg pełniący również funkcję neurologa itd.


O problemie HIV i AIDS w RPA mówi się dość głośno, ale głównie za pośrednictwem kampanii społecznych, nie wśród ludzi i chyba też nie często pomiędzy służbą zdrowia, a pacjentami. Rodzice nie zgadzają sie na badania dzieci, traktują HIV i AIDS jako temat tabu pomimo, ze odsetek zakażeń w niektórych prowincjach sięga nawet 30%, a w KwaZulu Natal mówi się, że nawet 80%!  Być może w miastach sytuacja wygląda inaczej, ale nie na wioskach, których zamieszkała ludność stanowi większość kraju. W Siloe do tej pory wiemy o 10 zakażonych na 140 uczniów. Nie wiem, co z resztą dzieci, bo nie każde było w tym kierunku badane. Ogromne zaniedbania sa wśród dzieci z wioski, uczniów szkoły Vrederust. Obawiam sie, ze wsrod nich odsetek zakażeń wrodzonych może byc jeszcze wiekszy, a rodzice owszem na badanie przesiewowe zgadzają się, ale broń Boże w kierunku HIV.



Kolejnym problemem sa ogromne zaniedbania higieniczne. Dzieci z rozległą grzybica, infekcjami oddechowymi i bardzo zaniedbane. Z początku postanowiliśmy zrobic akcje, eliminacji grzybicy, codziennie rano przed praca brałam tace pełną lekow, chodzilam po klasach i wywoływałam dzieci, które wcześniej wpisałam do zeszytu. Pytanie, co dalej? W planie mamy zajecia edukacyjne dla dzieci i rodzin, ale z drugiej strony wielodzietne rodziny, slaby dostep do wody na terenie wioski, czy wobec tego mozemy oczekiwać, ze po naszym wyjeździe stan tych dzieci sie poprawi? Próbujemy znaleźć sposób, ale nie jest latwo, a każdy dzien pracy tutaj uczy nas pokory.

U nas praca wre, czasem jest ciężko, szczególnie gdy mamy do czynienia z sytuacjami, kiedy dzieci wymagają szerszej diagnostyki, a tutaj w Limpopo niełatwo jest to zorganizować, mimo wszystko Siostra wysłuchuje naszych krótkich sprawozdań i probuje  nam pomoc. Ostatnio poznaliśmy pewnego doktora z Polski, który mieszka i pracuje w RPA już blisko 30 lat. Uświadomił nas, jak wygląda dostęp do specjalistów tutaj w Limpopo, prowincji wielkości województwa Mazowieckiego. Ok 4-6 pediatrów, 12 chirurgów, 2 ortopedów, 1 neurochirurg pełniący również funkcję neurologa itd.


O problemie HIV i AIDS w RPA mówi się dość głośno, ale głównie za pośrednictwem kampanii społecznych, nie wśród ludzi i chyba też nie często pomiędzy służbą zdrowia, a pacjentami. Rodzice nie zgadzają sie na badania dzieci, traktują HIV i AIDS jako temat tabu pomimo, ze odsetek zakażeń w niektórych prowincjach sięga nawet 30%, a w KwaZulu Natal mówi się, że nawet 80%!  Być może w miastach sytuacja wygląda inaczej, ale nie na wioskach, których zamieszkała ludność stanowi większość kraju. W Siloe do tej pory wiemy o 10 zakażonych na 140 uczniów. Nie wiem, co z resztą dzieci, bo nie każde było w tym kierunku badane. Ogromne zaniedbania sa wśród dzieci z wioski, uczniów szkoły Vrederust. Obawiam sie, ze wsrod nich odsetek zakażeń wrodzonych może byc jeszcze wiekszy, a rodzice owszem na badanie przesiewowe zgadzają się, ale broń Boże w kierunku HIV.

Jest jedna dziewczyna, teraz pod naszą opieka, nosicielka HIV, kilka miesiecy przed matura stracila wzrok i trafila do Siloe. Niedawno zaczela tracic sluch, rozwija infekcje, obawiamy sie najgorszego , pełnoobjawowego AIDS. 


Kolejnym problemem sa ogromne zaniedbania higieniczne. Dzieci z rozległą grzybica, infekcjami oddechowymi i bardzo zaniedbane. Z początku postanowiliśmy zrobic akcje, eliminacji grzybicy, codziennie rano przed praca brałam tace pełną lekow, chodzilam po klasach i wywoływałam dzieci, które wcześniej wpisałam do zeszytu. Pytanie, co dalej? W planie mamy zajecia edukacyjne dla dzieci i rodzin, ale z drugiej strony wielodzietne rodziny, slaby dostep do wody na terenie wioski, czy wobec tego mozemy oczekiwać, ze po naszym wyjeździe stan tych dzieci sie poprawi? Próbujemy znaleźć sposób, ale nie jest latwo, a każdy dzien pracy tutaj uczy nas pokory.



W czwartek trafiła do nas 8-letnia dziewczynka z bólem głowy, wymiotami i gwałtownie rosnącą temperaturą, stan szybko się pogarszał. Jak wygląda w naszych warunkach wykluczanie chorób? Badanie przedmiotowe i ograniczone badanie podmiotowe w postaci relacji kolegów i koleżanek, z laboratoryjnych to glukoza i hemoglobina z analizatora. Mała podsypiająca, wszelkie leki, które podajemy zwraca, a temperatura w zaledwie moment urosła do 40 st. W końcu po obłożeniu lodem, podaniem kostek lodu do ssania udało się podać leki i nieco zbić temperaturę. Po kilku godzinach po dziewczynkę przyjechała mama z grupką innych dzieci, zainteresowanie stanem córki stawiamy pod wielkim znakiem zapytania, ze wszystkich sił staramy się nie oceniać. Mówią nam o innych warunkach, o wielodzietnych rodzinach, obowiązkach i trudzie wychowania dzieci...


Oprócz pacjentów do badań przesiewowych jak widać przychodzą również dzieciaczki i młodzież z sytuacjami nagłymi, zazwyczaj przebiegającymi łagodniej, niż opisana wyżej, jednak czasem równie trudnymi.
W RPA instytucja domu dziecka raczej słabo funkcjonuje i tak gdy umierają rodzice, często na AIDS to dzieci albo są dzielone i trafiają do krewnych albo co często dzieje się na wioskach trafiają pod opiekę starszego rodzeństwa. Na porządku dziennym są sytuacje na wioskach, gdzie 13-latek opiekuje się młodszym rodzeństwem.

Jedna z naszych pacjentek zgłosiła się do nas z silnym bólem głowy, najprawdopodobniej zapalenie zatok. Krótki wywiad, kilka pytań o rodzinę. Rodzice nie żyją, dziewczynką zajmuje się siostra, niewiele starsza od niej samej. Mała się rozpłakała, zaniedbana, jednak każde dotknięcie jej twarzy, każde przytulenie koiło wszelki ból, na tyle, że przychodziła do nas kilka razy dziennie. Takich pacjentów każdego dnia pojawia się coraz więcej. Dzieci potrzebują bliskości i zainteresowania, którego nie otrzymują na co dzień, a na pewno nie w takich ilościach w jakich by potrzebowały. Z początku strach, który wzbudzaliśmy wśród maluchów powoli przeradza się oszałamiającą wręcz radość na nasz widok. Dzieci traktowane są tutaj grupowo, rodziny wielodzietne, klasy 50 osobowe, a w gabinecie zostają sam na sam ze mną lub z Marcinem. Te 25 minut skupienia uwagi wyłącznie na nim, czyni wiele. Okazanie im zainteresowania, miły ton mówienia, wzięcie na ręce, rozmowa, to wystarczy, by dziecko poczuło się ważne i poczuło się po prostu dobrze.

Innym problemem dzieci jest wszechobecna tutaj przemoc i molestowanie. Mężczyzna okazuje swoją męskość poprzez przewagę nad słabszymi, głównie nad kobietami, ale też i dziećmi. Mówi się, że co 16 sekund w RPA gwałcona jest kobieta, że bardziej prawdopodobne jest, że kobieta tutaj zostanie zgwałcona aniżeli nauczy się czytać. Niestety przemoc seksualna stosowana jest również wobec dzieci. Wiadomo nam o kilku przypadkach molestowania dzieci z Siloe, o ilu nie wiemy? Nic nam niewiadomo również o dzieciach z wioski ze szkoły Vrederust. Czasem widzimy inne zachowanie dziecka, które broni się przed gwałtowniejszymi ruchami, jest milczące i smutne. Dlaczego? Przez cały czas po głowie krążą nam te okrutne statystyki i niestety smutna prawda. W RPA wśród wielu mężczyzn panuje przekonanie, że seks z dziewicą wyleczy ich z AIDS, stąd też taka skala problemu molestowania dzieci. 



Maluchy są niesamowicie odważne. Do tej pory żadne jeszcze nie zapłakało, cierpliwie trzymają otwartą buzię, gdy badamy jamę ustną, zęby, gardło, czasem gdy odejdę by zapisać kilka informacji w dokumentacji i wracam do malucha, ono wciąż cierpliwie trzyma szeroko otwartą buzię, czekając na dalsze badanie. :)




Nastolatki z Siloe, do ktorych wchodzac z aparatem nie mozna juz spokojnie wyjsc ;)


Po pracy o ile starcza sil wychodzimy na spacery, dni sa bardzo krotkie, wiec czesto po kilkunastu minutach przechadzki spotyka nas widok jak wyzej.