czwartek, 22 sierpnia 2013

Nasi mali pacjenci

Godzina 19:30,  od godziny jest już zupełnie ciemno. Dzień się jednak wydłuża, w końcu zbliża się wiosna, temperatura w ciągu dnia sięga 25 stopi, pełne słońce i do spania wystarcza jedna cienka kołdra. Roibos z mlekiem i maczane w nim popularne tutaj Rusks. Z komputera muzyka…  etiopska, płytę pożyczyłam od sklepikarza z wioski, który pochodzi z Etiopii ( tutaj pozdrowienia dla naszych położnych z Etiopii -Eweliny i Marty ;) ).

Sinetembe to 7-letnia dziewczynka, którą rodzice w tym roku przyprowadzili do misji Siloe. Dziecko urodziło się bez gałek ocznych, w momencie gdy przyjęto ją do Siloe nie potrafiła jeszcze chodzić i bała się dotyku przez każdą obcą osobę. Jedna z sióstr zajęła się małą, zdobyła jej zaufanie i rozpoczęła naukę chodzenia. Obecnie jest to jedno z najbardziej radosnych dzieci tutaj. Pełna motywacji, mimo, że wciąż się kołysze i przewraca podczas stawiania swoich pierwszych kroków bez zastanowienia podnosi się i próbuje spacerować dalej. Z początku, gdy ją poznaliśmy, podejrzewaliśmy, że przyczyną problemów z chodzeniem są zaburzenia neurologiczne, być może dystrofia mięśniowa czy zaburzenia związane z układem kostno-stawowym, szybko jednak nas uświadomiono, że przez 7 lat nikt nie nauczył niewidomej dziewczynki chodzić.



Kolejna grupka maluchów z Siloe czeka w kolejce do badania. Podchodzę do 10-letniej Jane. Mała całkowicie niewidoma przybliża się do mnie powoli, dzieje się coś dziwnego, po chwili się orientuje, że mała mnie po prostu obwąchuje. Po chwili do Jane podchodzi pani Bambo, pielęgniarka, dziewczynka jej nie poznaje, więc p. Bambo przystawia jej swoją dłoń do powąchania, tak dziecko poznaje ludzi… Dziewczynka nie daje się zbadać, nie pozwala się nawet dotknąć. Łapie w ręce wszystko co ma pod ręką, zabiera mi stetoskop i próbuje go ugryźć… Jane urodziła się z wieloma wadami wrodzonymi, jednym z problemów jest głębokie upośledzenie umysłowe. Po chwili dostaje informacje, dziewczynka jest z kazirodczego „związku”, matka została zgwałcona przez własnego ojca. Rodzina wyrzekła się córki, która po przebytej tragedii odrzuca swoje dziecko- Jane.. Biorę głęboki oddech, zamykam oczy na moment, próbuje nie słuchać dalszych informacji, informacji o tym, że dzieci, których dotyka tragedia w domu, przemoc, molestowanie jest tutaj więcej. Otwieram oczy, biorę małą do siebie, próbuje złapać kontakt, mimo wielkich starań skutki są marne, Jane wypowiada pojedyncze słowa, które nijak się mają do sytuacji. Mimo wszystko udało mi się osłuchać, zbadać brzuszek, zmierzyć i zważyć, 10-letnia dziewczynka waży zaledwie 18 kg.

16-letni chłopiec przychodzi do zbadania, zdejmuje koszulkę, a ja biorę się za osłuchiwanie, zatrzymuje wzrok na plecach, na ogromnych bliznach, wyglądających jak po biczowaniu, pytam:
-Co to jest na Twoich plecach?
-To tradycja.
-Inicjacja ?  (obozy dla młodych chłopców, mających uczynić z nich mężczyzn)
-Tak.
-Czy wszyscy uczestnicy inicjacji są bici?
-To nasza tradycja.
-…

Ktoś puka do drzwi gabinetu, zajęci ropiejącymi ranami jednego z pacjentów, każemy czekać. Pukanie jednak nie ustępuje, więc podchodzę do drzwi, otwieram i widzę grupę dzieci otaczających kogoś leżącego na ziemi. Chłopiec ma napad padaczkowy, odganiamy tłum i po napadzie zabieramy go do siebie. To Given z 5 klasy, odpoczywa, jest senny, po chwili kolejny napad i następny… Podajemy lek na przerwanie napadów, prosimy wezwać rodziców. Przyjeżdża mama, mówi, że chłopiec dostaje podobnych napadów od 5 lat, czasem nawet codziennie. Jesteśmy w szoku, prosimy mamę, by natychmiast zabrała chłopca do szpitala, tłumaczymy, że wymaga leczenie, mama tylko przytakuje, ale mamy wrażenie, że puszcza nasze słowa mimo uszu. Kolejny raz załamujemy ręce.. Givena jednak już drugi dzień nie ma w szkole, mamy cichą nadzieje, że mama jednak potraktowała nasze słowa poważnie.

W tym tygodniu zaczynamy badać dzieci z 4  klasy. Przychodzi chłopiec, po zważeniu, zmierzeniu i zebraniu kilku podstawowych informacji, zabieram się do osłuchiwania i badania brzucha. Wzrok utkwił mi na środku brzucha, widzę blizny odchodzące promieniście od pępka, co wygląda niczym promienie słońca. Widziałam już podobne blizny u dzieci, były mało wyraźne i raczej nie ułożone tak regularnie, jak w tym przypadku. Pytam:
-Co to jest?
-Byłem chory.
-Ktoś Ci to zrobił?
-Tak.
-Sangoma? ( tutejszy szaman)
-Tak.
-Co to była za choroba?
-Miałem biegunkę.
Jak się później dowiedziałam, nacięcia pozwalają wydobyć się, temu, co zatruwa organizm i powoduje biegunkę.
 Osłuchuje następnego pacjenta, widzę podobne blizny tym razem na klatce piersiowej, więc i w tym przypadku ośmielam się zapytać:
-Co to jest?
-Wymiotowałem, więc mnie leczyli.
Nie pytam już, kto to zrobił, bo doskonale znam odpowiedź. Po chwili zabieram się za osłuchiwanie płuc tego samego chłopca, widzę te same blizny na plecach, sama już sobie odtwarzam tok myślenia Sangomy, który w ten sposób leczy wymioty.

Przychodzi dziewczynka z 6 klasy,  od miesiąca biegunka i bóle brzucha. Pacjentka dobrze mówi po angielsku, więc zbieram dokładny wywiad. Dziewczynka twierdzi, że biegunka to nic złego, rodzice zawsze jej powtarzali, że gdy dziecko rośnie, to organizm w jakiś sposób musi wydalić toksyny produkowane podczas procesu wzrastania. No tak, teraz rozumiem postępowanie Sangomy, który ratuje od biegunki nacinając brzuch, dając w ten sposób inną drogę wydobycia się szkodliwych substancji..
Przekonuje dziewczynkę, że biegunka nie jest niczym normalnym, podaje leki, nawadniam i zapraszam wkrótce na badanie mikroskopowe w kierunku pasożytów.





Każdego dnia dowiaduje się o zaskakujących wierzeniach tubylców.
Już od początku zwróciły nasza uwagę sznurki, którymi przewiązane są dzieci, co widać gdy rozbieramy maluchy do badania. Zapytałam jednej z miejscowych kobiet, czemu mają służyć te gadżety, odpowiedź, taka jakiej się spodziewałam- ochrona przed złem i nieszczęśliwymi wypadkami.
Taką samą funkcję ma spełniać różaniec zawieszony na szyi, który spotykamy również u wielu dzieci i nastolatków i to bez względu na to, jakiego są wyznania. Katolików w RPA jest niewielu, ale nawet i oni przywiązani są na tyle silnie do magii i tradycyjnych wierzeń, że po niedzielnej mszy wybierają się do Sangomy, a każde z ich dzieci nosi sznurek, by chronić przed złymi duchami.

Znane okrągłe afrykańskie chatki też nie bez powodu są okrągłe. Mimo, że w południowoafrykańskich wioskach takich się już nie buduje, to w tych wybudowanych niegdyś i stojących do dziś ludzie wciąż mieszkają, a i czują się bardziej bezpieczni, gdyż w okrągłym domku kąta nie uraczą, a w kącie czają się złe duchy. Według wierzeń mieszkańców Południowej Afryki te same duchy potrafią dostać się do domu przez otwarte okna o zmroku, dlatego też po zachodzie słońca zamykane są okna i zasłaniane zasłony. Moja pierwsza myśl na temat pozamykanych szczelnie okien o zmroku szła w stronę ochrony przed napastnikami, których nie brakuje w RPA, jakże mnie ta Afryka jednak zaskakuje…


A góry wciaz plona...




1 komentarz: