Po 32 godzinach od momentu wyjazdu z Poznania
dotarliśmy do Misji Siloe.
Już na początku los postanowił urozmaicić nam
drogę w postaci rozpoczęcia akcji porodowej na pokładzie, tak więc po drodze
zaliczyliśmy międzylądowanie w Stambule.
Dubaj przywitał nas upalnie, 39-stopniową
temperaturą w godzinach nocnych. Natomiast w docelowym Johannesburgu afrykańska
zima, na szczęście łagodna, zaledwie 20 stopni na plusie, pełne słońce i susza,
niestety noce zimne, więc zapas polarów przydaje się.
Johannesburg największe miasto RPA i tym samym
najbardziej niebezpieczne, nie bez powodu każdy dom ogrodzony murami
zakończonymi drutami, ale ponoć i to nie zawsze jest w stanie odstraszyć
napastników. Niebezpiecznie jest się poruszać tutaj inaczej niż samochodem,
więc pomimo, że Johannesburg liczy prawie 4 mln mieszkańców, to ciężko ich dostrzec
na ulicach. Podobno nawet jedno z center handlowych ma odzwierciedlać miejskie
ulicy, w postaci brukowanych podłóg i sufitu wzorowanego na niebo, co by tu
poczuć trochę przestrzeni.
W Limpopo klimat już iście afrykański, tereny
górzyste, bogata fauna, strusie, antylopy, pawiany przy drodze niczym
autostopowicze.
W Siloe spokojnie, dzieci z ferii wracają
dopiero w niedzielę, więc mamy czas na przygotowanie gabinetu, a przede
wszystkim oswojenie się z tutaj jakże odmiennymi zwyczajami i warunkami.
Pokoje miały być tylko dla nas, ale okazało
się, że wcześniej zostały już zarezerwowane przez dodatkowych gości w postaci
pająków wielkości połowy ręki (podobno jadowitych) i innych stworów. Niestety
każde otwarcie szafy, odsłonięcie firanki wiązało się z nieprzyjemną
niespodzianką. To nas ostatecznie zmotywowało do przeprowadzenia intensywnej
eksterminacji, efekt był taki, że paskudztwa zaczęły wychodzić z każdej
możliwej dziury. Walka jednak okazała się skuteczna, bo na drugi dzień pająków
zero, a robali zaledwie kilka.
Zaskoczenie przyniosło także
południowoafrykańskie niebo, w postaci leżącego księżyca i całkowicie
odmiennego gwiazdozbioru z drogą mleczną na czele.
Pierwszy dzień dostarczał nam takich smaczków
co chwila, a jeszcze nie zdążyliśmy
poznać tubylców, no może oprócz stróża, który robiąc obchód po ośrodku w
godzinach wieczornych nakazał nam nosić latarki, bo inaczej będzie do nas strzelał..
ehh RPA.
Wyjazd do miasta w celu wymiany euro na
tutejsze randy i kolejne zaskoczenie. Niestety znów wyszła na jaw nasza
naiwność, że w Polokwane- stolicy jednej z 9 południowoafrykańskich prowincji
(wielkości naszych kilku województw) wymienimy pieniądze w powszechnie nam znanym
kantorze. Jeden z banków w centrum prowadził na szczęście wymianę walut, więc
po przejściu przez śluzy ( tak w tutejszych bankach przechodzi się przez coś w
rodzaju śluzy, aby dostać się ostatecznie do środka) podeszliśmy do okienka
prosząc o wymianę naszych euro na randy. Cała procedura wymagała paszportu i
dodatkowego dokumentu, spisania dokładnych danych, łącznie z adresem i telefonem ( które btw i tak zostały
przepisane z błędami, no ale procedura jest? Jest!). Następnie ok. godzina
czekania, na przekazywanie dokumentów dalej i ostatecznie wręczenie nam
pieniędzy. Co ciekawe, o ile wymiana
euro/dolarów na randy jest możliwa, o tyle sytuacja odwrotna się nie sprawdza
bez paszportu południowoafrykańskiego, no chyba, że w bankach z licencją na
takie transakcje i dodatkowymi procedurami w tym tłumaczeniem się, dlaczego
chcemy wymieniać pieniądze, ale tym będziemy martwić się już pod koniec naszego
pobytu. W każdym razie kolejne zakupy do gabinetu zrobione.
Z dostępem do Internetu jest różnie, więc i
pewnie nowe wpisy na blogu będą się pojawiały z różną częstotliwością.
Czekamy z niecierpliwością na naszych małych
pacjentów, a póki co robimy stopniowe wycieczki, zaczynając od spaceru do bramy
ośrodka, natomiast już wkrótce wyprawa na wioskę ;)
Cały dzień myślała o Tobie, a jutro planowałam dzwonić do Olka i zapytać czy dotarłaś szczęśliwie. Trzymaj się! :*
OdpowiedzUsuńTo pisałam ja, Popendzianka ;)
Agi: Widzę, że sprawdzałaś przed snem, czy nie macie nowych współlokatorów.. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńO rety a wiec to się dzieje super trzymam za was kciuki, ubierajcie się ciepło i pamiętajcie wodę z butelek ;-))))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam aga z poznania