A w Afryce zima.
Ostatnie noce już nie są chłodne, są zimne. Zakładam ciepłe ubranie i
wchodzę w śpiwór, tak, że wystaję mi tylko nos, na co zarzucam jeszcze
kołdrę i jest znośnie. Dni też teraz nie są za ciepłe, więc niestety
cienkie ściany mojego domku nie nagrzeją się w ciągu dnia, tak by oddać
mi trochę ciepła nocą. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe i znów wrócą
afrykańskie ciepłe, słoneczne dni.
Pierwsi przyjęci pacjenci i pierwsze wyzwania. Biorę do gabinetu
pracowników Misji. Pierwsza pacjentka, glukoza na czczo ponad 450mg/dl (
przy normie na czczo do 100mg/dl, a od 126 mg/dl rozpoznaje się już
cukrzycę). Kobieta skarży się na problemy ze wzrokiem, słabo gojące się
rany oraz spadek masy ciała i uporczywe biegunki. Taki pacjent w Polsce
miałby wykonany szereg badań i zostałby skonsultowany co najmniej przez
okulistę i kardiologa. Moje pacjentce mogę zaoferować jedynie to, co mam
w gabinecie, a wierzcie mi, że choć dla nas to „jedynie”, to tutaj jest
dużo. Aby zbadać ją tak szczegółowo, jak robimy to w Polsce kobieta
musiałaby sporo zapłacić, co oczywiście jest niemożliwe. Czekam na
leki z Polski, w paczki spakowałam spore ilości metforminy i glimepirydu
( leki przeciwcukrzycowe). Jak tylko dotrą na miejsce wdrażam leczenie
i spróbuję dalej pokierować kobietę, aby mogła kontynuować terapie w
najbliższym punkcie medycznym. Póki co, nawadnianie i próba edukacji
pacjentki co do właściwej diety, co nie jest proste, szczególnie tutaj..
I niestety to nie jedyna pacjentka z takim problemem..
Na wiosce różnie, z jednej strony widać radosnych, kolorowo ubranych
ludzi i pełno radosnych dzieci. Taki widok sprawia, że na twarzy
natychmiast wymalowuje się uśmiech. Niestety nie jest to kraina radości,
oprócz ogromnej biedy, jaką cierpią mieszkańcy i chorób, głównie AIDS i
gruźlicy, jest to miejsce pełne przemocy, głównie w stosunku do
słabszych, czyli dzieci, młodych kobiet i tych w podeszłym wieku.
Przecież już rok temu przyjeżdżając tutaj wiedziałam, co to za kraj,
czego można się spodziewać. A jednak każda przykra sytuacja, o której
słyszę, a słyszę często, uderza tak samo mocno.
Dzieci na wiosce
pozwalają jednak zapomnieć o ciemnej stronie tego miejsca. Roześmiane,
biegające boso wciąż wołają za mną i resztą „białych” z Misji „Lehoua” (
czyli „biali ludzie”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz