Czyżby do Afryki zbliżała się wiosna, dni
coraz cieplejsze czasem wręcz gorące. I jak na tutejsza zimę przystało,
bardzo sucho i wietrznie, co jest istną tragedią dla oczu tutejszej
ludności, w tym dla mnie.
Ostatnio przychodzą liczne grupy
pacjentów, drzwi gabinetu nie zamykają się. Do białej lekarki
przekonują się także dorośli mieszkańcy wioski, przybywając coraz
liczniej ze swoimi dolegliwościami. Oprócz typowych chorób wieku
dziecięcego, wielu małych pacjentów choruje z powodu zaniedbań
higienicznych oraz niedoborów żywieniowych i witaminowych. Do tego słaby
dostęp do czystej wody, mieszkanie tuż obok stada zwierząt hodowlanymi
przyczyniają się do ciągłych infekcji skórnych. Co drugi pacjent
przychodzi z grzybicą, wielu z nich rozsianą i powikłaną nadkażeniami,
niedającą się leczyć miejscowymi środkami i wymagającą leczenia ogólnego
w postaci tabletek. Tych niestety nie mam wystarczająco dużo, na pewno
nie dla wszystkich potrzebujących. I ciężko jest robić taką selekcje,
który pacjent potrzebuje bardziej leków. Oprócz grzybicy ostatnio coraz
częściej spotykam się ze nieciekawymi i przyznam szczerze dla mnie
nieznanymi zmianami na łydkach moich pacjentów. Z tychże zmian tworzą
się duże rany, które na skutek wszechobecnego tutaj brudu stają się
zainfekowane i ropiejące. Nikt nie wie , co to jest, większość z tych
ran próbował leczyć tutejszy szaman, bez efektu oczywiście. Biorę się
więc za leczenie, przede wszystkim oczyszczam rany, zakładam opatrunki i
w razie potrzeby aplikuję miejscowo leki przeciwinfekcyjne. Jest
lepiej, ale wciąż przychodzą nowi pacjenci z tym samym problemem. Ci
sami pacjenci otrzymują też ode mnie opatrunki, które dostałam w paczce
od Fundacji Redemptoris Missio. W ostatnim czasie schodzi jednak ich tak
dużo, że obawiam się, iż wkrótce zacznie mi ich brakować.
Niestety czasem też spotykam się z sytuacjami, gdzie mogę sama za dużo
zrobić. Dzieci przychodzą z zębami nadającymi się wyłącznie do
usunięcia, właściwie szczątkami zębów, które są źródłem siejących
infekcji i bólu dla nich. Ja choćbym chciała nie mam odpowiednich
narzędzi, by usunąć zepsute zęby i proszę pacjentów w miarę ich
możliwości o udanie się do miasta. W szpitalu jest dentysta, który
powinien im pomóc. Jeden problem, który słyszę, to brak środków
finansowych na to, by dojechać do miasta, a inny to niezwykle długie
oczekiwanie na przyjęcie przez dentystę w publicznym szpitalu. Większość
obecnych tu dentystów jak i lekarzy przyjmuje w prywatnym sektorze
służby zdrowia i żądają opłaty za wizytę i wszelkie zabiegi, na co
większości moich pacjentów zwyczajnie nie stać.
Do tej pory usuwałam
mleczaki i o dziwo, dzieci bardzo chętnie przychodzą, by usunąć swoje
małe ruszające się ząbki. Bez narzędzi sprawa nie zawsze jest taka
prosta, ale maluchy choć ich boli, zaciskają oczy, spod których płyną
łzy, do których oczywiście później się nie przyznają, takich dzielnych
pacjentów mam
Czasem też odwiedzają mnie pacjenci, sądząc, że im pomogę w takich
sytuacjach jak przeprowadzenie operacji, nawet neurologicznych. Tutejsze
kolejki do publicznej służby zdrowia są nieporównywalnie dłuższe od
naszych polskich kolejek. Nawet w zagrażających życiu sytuacjach, na
badania czy zabieg czeka się miesiącami i latami. Ludzie żyjąc w
cierpieniach, wiedzą, że mogą nie doczekać wizyty u lekarza , a co
dopiero operacji. I po zeszłorocznych doświadczeniach, wiem że
faktycznie nie każdy doczekuje..
Wczoraj odwiedziła mnie kobieta z
wioski, bardzo cierpiąca, z nadzieją, że będę mogła zoperować guza
mózgu, na którego operacje czeka od ok. roku ( i jest to operacyjny guz
). Czuje się coraz gorzej i obawia się, że jak wielu innych ludzi może
nie doczekać zabiegu.
Przykra jest ta nierzadko pojawiająca się bezradność.
A teraz trochę radosnego akcentu..
Największy skarb tutaj, dzieci, nie pozwalają odczuwać przygnębienia.
Na wiosce zaczynają już rozpoznawać mnie i coraz częściej słyszę wołanie
„dokta!” zamiast „Lehoua!” ( biała!). Choć to drugie wciąż jest bardzo
częste
Dziś w
kościele pewne nieznane mi maleństwo z wioski, bardzo zaciekawione moją
osobą, postanowiło mnie poznać. Dziewczynka przysunęła się do mnie,
przytuliła się i patrząc wielkimi oczami zapytała, jak się mam. I tak ta
5-letnia nieznajoma przytulała się do mnie całą msze, tańczyła ze mną w
rytm wesołych pieśni i bębnów, po czym zasnęła mi na kolanach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz